Nadszedł czas na start docelowy czyli 90 edycję Maratonu Koszyce – 6 październik
2013. Najstarszego maratonu w europie i drugiego na świecie pod względem
edycji. Niestety złą informacją jest to, że z ekipy jadę sam bo Michał złapał
zapalenie zatok L.
Na wyjazd zabrał się ze mną Józek Kubik, który mimo ponad pięćdziesiątki
na karku zrobił już kilka ładnych maratonów a jego życiówka do tej pory była
2:55:00 – także nieźle. Zarówno Ja i Józek mieliśmy cel – do poprawy
swoich rekordów ja zakładałem plan złamanie 3:30 ( Cracovia Maraton 3:45 więc
było z czego ucinać). Kiedy zajechaliśmy na miejsce Słowacka miejscowość
okazała się pięknym miejscem pod względem architektury oraz historii. Miasto
bardzo malownicze, a
szczególnie rynek, który ma specyficzny charakter i duszę.
szczególnie rynek, który ma specyficzny charakter i duszę.
Zwarzywszy, że nie rezerwowaliśmy noclegów była obawa o żmudne
poszukiwania czegoś w dobrej cenie. Jednak los się do nas uśmiechnął podczas odbierania
pakietów startowych napotkaliśmy na sympatycznych maratończyków z Zakopanego
czyli Leszka i jego małżonki. Kiedy podwieźliśmy ich do hotelu w którym
zarezerwowali sobie nocleg okazało się, że miejsc już w nim nie ma, ale z racji
tego że Leszek z żoną mieli do dyspozycji dwa pokoje, to jeden odsprzedali nam.
Uff… udało się ale szczęście bo o nocleg w dobrych pieniądzach było ciężko. Nadszedł
czas kolacji. Mimo pasta party, na którym coś zjedliśmy, trzeba było zjeść
tradycyjnie trochę ryżu oraz bananów. Józek doświadczony biegacz podsunął mi
swoją sprawdzoną metodę odżywiana w
dzień startowy. Mianowicie dobrze zjeść kolację i startować bez śniadania. Dla
mnie to trochę kosmos i bałem się eksperymentować ale pomyślałem, że czego by
nie spróbować najwyżej będę jadł na trasie w punktach odżywczych. No i w sumie
zjadłem tylko jedną łyżkę ryżu i żel energetyczny.
Katedra świętej
Elżbiety
Pora ruszać na start. Atmosfera niesamowita. Mimo panującego chłodu z
rana temperaturę rozgrzewali uczestnicy biegu wraz z kibicami rozstawionymi w
całym mieście. Mieliśmy w czasie trwania biegu ogromne wsparcie kibiców, których nie brakowało na żadnym odcinku.
Bardzo fajnym elementem podczas maratonu
były punkty nawadniania, gdzie w odróżnieniu do Polskich standardów były dla
mnie czymś fajnym a zarazem poręcznym a chodzi tu o czerwone buteleczki z
izotonikami, z których łatwo było uzupełniać płyny. Z taką mini buteleczką
można było przebiec kilkanaście ładnych metrów nie oblewając się i nie wytracając
z rytmu biegowego. Trasa była na tyle sprytnie wyznaczona, że każdy z
biegnących zapamiętał dwa duże zbiegi, w trakcie których mógł się rozluźnić,
złapać oddech, a podbiegów nikt nie pamięta - były albo krótkie, albo na tyle
łagodne, że się ich nie zauważało (start i meta były w tym samym miejscu). Numery
startowe były podpisane z imienia i nazwiska i ulokowane z przodu i tyłu
koszulki. Cała trasa była dla mnie dość lekka do 38 km. Do tego momentu każdy
prawie kilometr pokonywałem średnio 4:45/km czyli biegłem na czas 3:15. Jednak
tzw. ściana dopadła mnie w tym samym momencie jak zawsze. Wtedy czar prysł i
dowlokłem się do mety J z czasem 3:26:57. Najważniejsze, że plan wykonany. Zarówno Ja jak i Józek
zrealizowaliśmy założony cel. Józek z kolei poprawił życiówkę biegnąć 2:51 (
niezły człowiek maszyna). Teraz zmieniam po wypoczynku system treningów na bardziej
ukierunkowany pod triatlon. A plany są, tylko teraz trzeba je realizować.
Podsumowując można powiedzieć, że Słowacy organizujący
już od 1924 roku bieg maratoński doskonale się do tego nadają, co pokazali
organizacyjnie w 90 edycji najstarszego w Europie maratonu.
Wyniki:
Andrzej
uzyskał czas 3:26:57
Średnie tempo
biegu: 4:49
Klasyfikacja open: 393 miejsce / 1506
Klasyfikacja mężczyzn M30: 190
Międzyczasy:
21,0975 km - 1:42:12
Józek uzyskał czas 2:51:03
Klasyfikacja open: 50 miejsce / 1506
Klasyfikacja mężczyzn M50: 4 miejsce
Międzyczasy:
21,0975 km - 1:22:10
Nadszedł czas na start docelowy czyli 90 edycję Maratonu Koszyce – 6 październik
2013. Najstarszego maratonu w europie i drugiego na świecie pod względem
edycji. Niestety złą informacją jest to, że z ekipy jadę sam bo Michał złapał
zapalenie zatok L.
Na wyjazd zabrał się ze mną Józek Kubik, który mimo ponad pięćdziesiątki
na karku zrobił już kilka ładnych maratonów a jego życiówka do tej pory była
2:55:00 – także nieźle. Zarówno Ja i Józek mieliśmy cel – do poprawy
swoich rekordów ja zakładałem plan złamanie 3:30 ( Cracovia Maraton 3:45 więc
było z czego ucinać). Kiedy zajechaliśmy na miejsce Słowacka miejscowość
okazała się pięknym miejscem pod względem architektury oraz historii. Miasto
bardzo malownicze, a
szczególnie rynek, który ma specyficzny charakter i duszę.
szczególnie rynek, który ma specyficzny charakter i duszę.
Zwarzywszy, że nie rezerwowaliśmy noclegów była obawa o żmudne
poszukiwania czegoś w dobrej cenie. Jednak los się do nas uśmiechnął podczas odbierania
pakietów startowych napotkaliśmy na sympatycznych maratończyków z Zakopanego
czyli Leszka i jego małżonki. Kiedy podwieźliśmy ich do hotelu w którym
zarezerwowali sobie nocleg okazało się, że miejsc już w nim nie ma, ale z racji
tego że Leszek z żoną mieli do dyspozycji dwa pokoje, to jeden odsprzedali nam.
Uff… udało się ale szczęście bo o nocleg w dobrych pieniądzach było ciężko. Nadszedł
czas kolacji. Mimo pasta party, na którym coś zjedliśmy, trzeba było zjeść
tradycyjnie trochę ryżu oraz bananów. Józek doświadczony biegacz podsunął mi
swoją sprawdzoną metodę odżywiana w
dzień startowy. Mianowicie dobrze zjeść kolację i startować bez śniadania. Dla
mnie to trochę kosmos i bałem się eksperymentować ale pomyślałem, że czego by
nie spróbować najwyżej będę jadł na trasie w punktach odżywczych. No i w sumie
zjadłem tylko jedną łyżkę ryżu i żel energetyczny.
Katedra świętej
Elżbiety
Pora ruszać na start. Atmosfera niesamowita. Mimo panującego chłodu z
rana temperaturę rozgrzewali uczestnicy biegu wraz z kibicami rozstawionymi w
całym mieście. Mieliśmy w czasie trwania biegu ogromne wsparcie kibiców, których nie brakowało na żadnym odcinku.
Bardzo fajnym elementem podczas maratonu
były punkty nawadniania, gdzie w odróżnieniu do Polskich standardów były dla
mnie czymś fajnym a zarazem poręcznym a chodzi tu o czerwone buteleczki z
izotonikami, z których łatwo było uzupełniać płyny. Z taką mini buteleczką
można było przebiec kilkanaście ładnych metrów nie oblewając się i nie wytracając
z rytmu biegowego. Trasa była na tyle sprytnie wyznaczona, że każdy z
biegnących zapamiętał dwa duże zbiegi, w trakcie których mógł się rozluźnić,
złapać oddech, a podbiegów nikt nie pamięta - były albo krótkie, albo na tyle
łagodne, że się ich nie zauważało (start i meta były w tym samym miejscu). Numery
startowe były podpisane z imienia i nazwiska i ulokowane z przodu i tyłu
koszulki. Cała trasa była dla mnie dość lekka do 38 km. Do tego momentu każdy
prawie kilometr pokonywałem średnio 4:45/km czyli biegłem na czas 3:15. Jednak
tzw. ściana dopadła mnie w tym samym momencie jak zawsze. Wtedy czar prysł i
dowlokłem się do mety J z czasem 3:26:57. Najważniejsze, że plan wykonany. Zarówno Ja jak i Józek
zrealizowaliśmy założony cel. Józek z kolei poprawił życiówkę biegnąć 2:51 (
niezły człowiek maszyna). Teraz zmieniam po wypoczynku system treningów na bardziej
ukierunkowany pod triatlon. A plany są, tylko teraz trzeba je realizować.
Podsumowując można powiedzieć, że Słowacy organizujący
już od 1924 roku bieg maratoński doskonale się do tego nadają, co pokazali
organizacyjnie w 90 edycji najstarszego w Europie maratonu.
Wyniki:
Andrzej
uzyskał czas 3:26:57
Średnie tempo
biegu: 4:49
Klasyfikacja open: 393 miejsce / 1506
Klasyfikacja mężczyzn M30: 190
Międzyczasy:
21,0975 km - 1:42:12
Józek uzyskał czas 2:51:03
Klasyfikacja open: 50 miejsce / 1506
Klasyfikacja mężczyzn M50: 4 miejsce
Międzyczasy:
21,0975 km - 1:22:10
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz