Cross Triathlon "Mocarny Zbój" 2013

Udostępnij ten post

Uprzejmie donoszę, że miałem przyjemność wziąć udział w zawodach o troszkę innym charakterze w jakich brałem udział dotychczas. Triathlon "Mocarny Zbój" miał formę i profil typowo crossowy ( oprócz pływania) co sprawiło, że musiałem dać z siebie wszystko do tego stopnia że odwodnienie nastąpiło piorunująco szybko ( mimo ogromnego nawadniania). 
      Tak więc, 3 sierpnia wybraliśmy się na zapowiadane wcześniej zawody ( niestety nie było to łatwe ze względu na okoliczności powypadkowe, które bardzo przeżyłem) w ekipie Tomek Rudnicki, Leszek Szela, Marcin Bogusz no i ja. 

Po dotarciu do celu wszystko wyglądało na typowe ściganie podobne do Frydmana tylko odmianą jest jazda na rowerze MTB ( wspomnę tylko że to była moja druga jazda na takim rowerze w życiu, bo dzień wcześniej pożyczyłem rower od Michała z Biegunki i dzięki Tomiemu oraz Leszkowi nauczyłem się nim pedałować po "górkach" oczywiście z lotem przez kierownicę:)).
Oczywiście ekipa jak dla mnie mocna Tomi kolarz, Leszek kolarz i biegacz, Marcin po ukończeniu IM, ale za to motywacja dzięki temu do ukończenia tych mocarnych zawodów była zabójcza.
Pierwsza konkurencja pływanie wypadała mi słabo, nie miałem po prostu mocy, może to przez przerwę po wypadku. Po długim ponad 31 minutowym brodzeniu na odcinku 1,5km udało się wyjść z wody ( cały oklejony taśmami opatrunkowymi) . Jako pierwszy z naszej ekipy pływanie ukończył Tomi, następnie Leszek, ja i jako ostatni Marcin. Na trasę wyjechałem zmotywowany do odrabiania zaległości po pływaniu.


Niestety moja radość nie trwała zbyt długo. Nagle moim oczom ukazał się las, góry, kamienie. Myślę sobie " Boże wczoraj chłopaki pokazali mi jak jeździ się na takim rowerze a dzisiaj mogę zginąć". Na dodatek jak zobaczyłem "mega" zjazdy po kamieniach to przeżegnałem się i ogień. Nawet udało mi się wyprzedzić kilka osób, ale jak zobaczyłem jak niektórzy są przygotowani to się modliłem żeby nie złapać gumy lub czegoś nie uszkodzić, bo kompletnie nie miałem żadnych narzędzi i zamienników. Totalnie na pierwszym okrążeniu chciałem zejść z trasy bo myślałem że trzech nie dam rady przejechać. Na szczęście jak zacząłem kolejne okrążenie to siły nagle wróciły i na blacie jechałem dalej. Po jakimś czasie dogonił mnie Marcin i tak do końca trasy rowerowej jechaliśmy dalej, co bardzo mnie zmotywowało.

Odcinek MTB zakończyłem z czasem 1:55:59 co dla mnie totalnego "nie używacza" roweru było ogromnym sukcesem. Wiadomo "robot"  Leszek pierwszy dojechał do strefy zmian z czasem 1:38:00, następnie Marcin , ja i Tomi, którego zmyliła pani na zjazdach i pojechał na metę po dwóch oesach a pewnie miałby o wiele lepszy czas ( ale to już tak jest jak się z matmy uciekało). Dalej wybiegłem w trasę ale jak to zwykle po rowerze ucięło mi nogi.
Trasa w niektórych momentach przechodziła w marsz i wspinaczkę, ale przecież nie umiem biegać bez nóg mając nogi:O. Muszę popracować nad rowerem i będzie dobrze. Z ekipy całość wygrał Leszek  z czasem 3:01:31 i mało mu zabrakło do złamania bariery 3 godzin, następny był Marcin który nadrobił na bieganiu z czasem 3:16:50 potem wbiegłem w sumie razem z Tomim. Ja z czasem 3:32:13:32 a Tomi 3:32:13:37 ( przed dobiegiem Tomi krzyknął abym zaczekał i w sumie trzymając się za "rączki" biegliśmy na metę). Koniec. Ukończone. Ale gorąca męka ale za to satysfakcja ukończenia takich zawodów ogromna i motywująca do dalszych startów.
Reasumująca całą imprezę, mogę powiedzieć, że wyjazd udany i polecam każdemu niezdecydowanemu, kto chciałby zmierzyć się z własnymi słabościami aby wystartować w tego typu imprezie. Tym bardziej, że ekipa jaka była ze mną na Mocarnym Zbóju była super i oby tak było z każdym naszym wspólnym wyjazdem ( "wspomnę tylko, że Marcin jest mistrzem pobudzania w stanie krańcowego wycięczenia swoimi opowieściami z zaświatów" ).
Dziękuję wszystkim chłopakom za wsparcie i widzimy się na następnych zawodach już niebawem!
Uprzejmie donoszę, że miałem przyjemność wziąć udział w zawodach o troszkę innym charakterze w jakich brałem udział dotychczas. Triathlon "Mocarny Zbój" miał formę i profil typowo crossowy ( oprócz pływania) co sprawiło, że musiałem dać z siebie wszystko do tego stopnia że odwodnienie nastąpiło piorunująco szybko ( mimo ogromnego nawadniania). 
      Tak więc, 3 sierpnia wybraliśmy się na zapowiadane wcześniej zawody ( niestety nie było to łatwe ze względu na okoliczności powypadkowe, które bardzo przeżyłem) w ekipie Tomek Rudnicki, Leszek Szela, Marcin Bogusz no i ja. 

Po dotarciu do celu wszystko wyglądało na typowe ściganie podobne do Frydmana tylko odmianą jest jazda na rowerze MTB ( wspomnę tylko że to była moja druga jazda na takim rowerze w życiu, bo dzień wcześniej pożyczyłem rower od Michała z Biegunki i dzięki Tomiemu oraz Leszkowi nauczyłem się nim pedałować po "górkach" oczywiście z lotem przez kierownicę:)).
Oczywiście ekipa jak dla mnie mocna Tomi kolarz, Leszek kolarz i biegacz, Marcin po ukończeniu IM, ale za to motywacja dzięki temu do ukończenia tych mocarnych zawodów była zabójcza.
Pierwsza konkurencja pływanie wypadała mi słabo, nie miałem po prostu mocy, może to przez przerwę po wypadku. Po długim ponad 31 minutowym brodzeniu na odcinku 1,5km udało się wyjść z wody ( cały oklejony taśmami opatrunkowymi) . Jako pierwszy z naszej ekipy pływanie ukończył Tomi, następnie Leszek, ja i jako ostatni Marcin. Na trasę wyjechałem zmotywowany do odrabiania zaległości po pływaniu.


Niestety moja radość nie trwała zbyt długo. Nagle moim oczom ukazał się las, góry, kamienie. Myślę sobie " Boże wczoraj chłopaki pokazali mi jak jeździ się na takim rowerze a dzisiaj mogę zginąć". Na dodatek jak zobaczyłem "mega" zjazdy po kamieniach to przeżegnałem się i ogień. Nawet udało mi się wyprzedzić kilka osób, ale jak zobaczyłem jak niektórzy są przygotowani to się modliłem żeby nie złapać gumy lub czegoś nie uszkodzić, bo kompletnie nie miałem żadnych narzędzi i zamienników. Totalnie na pierwszym okrążeniu chciałem zejść z trasy bo myślałem że trzech nie dam rady przejechać. Na szczęście jak zacząłem kolejne okrążenie to siły nagle wróciły i na blacie jechałem dalej. Po jakimś czasie dogonił mnie Marcin i tak do końca trasy rowerowej jechaliśmy dalej, co bardzo mnie zmotywowało.

Odcinek MTB zakończyłem z czasem 1:55:59 co dla mnie totalnego "nie używacza" roweru było ogromnym sukcesem. Wiadomo "robot"  Leszek pierwszy dojechał do strefy zmian z czasem 1:38:00, następnie Marcin , ja i Tomi, którego zmyliła pani na zjazdach i pojechał na metę po dwóch oesach a pewnie miałby o wiele lepszy czas ( ale to już tak jest jak się z matmy uciekało). Dalej wybiegłem w trasę ale jak to zwykle po rowerze ucięło mi nogi.
Trasa w niektórych momentach przechodziła w marsz i wspinaczkę, ale przecież nie umiem biegać bez nóg mając nogi:O. Muszę popracować nad rowerem i będzie dobrze. Z ekipy całość wygrał Leszek  z czasem 3:01:31 i mało mu zabrakło do złamania bariery 3 godzin, następny był Marcin który nadrobił na bieganiu z czasem 3:16:50 potem wbiegłem w sumie razem z Tomim. Ja z czasem 3:32:13:32 a Tomi 3:32:13:37 ( przed dobiegiem Tomi krzyknął abym zaczekał i w sumie trzymając się za "rączki" biegliśmy na metę). Koniec. Ukończone. Ale gorąca męka ale za to satysfakcja ukończenia takich zawodów ogromna i motywująca do dalszych startów.
Reasumująca całą imprezę, mogę powiedzieć, że wyjazd udany i polecam każdemu niezdecydowanemu, kto chciałby zmierzyć się z własnymi słabościami aby wystartować w tego typu imprezie. Tym bardziej, że ekipa jaka była ze mną na Mocarnym Zbóju była super i oby tak było z każdym naszym wspólnym wyjazdem ( "wspomnę tylko, że Marcin jest mistrzem pobudzania w stanie krańcowego wycięczenia swoimi opowieściami z zaświatów" ).
Dziękuję wszystkim chłopakom za wsparcie i widzimy się na następnych zawodach już niebawem!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz